Śnieżny Totem
Wczoraj rano odbyłam ciekawą podróż. Zobaczyłam biały totem. Cały ze śniegu. Wokół niego również prószył śnieg.
W momencie wszystko się rozszerzyło. Znajdowałam się jakby na brzegu polany. Na jej całej powierzchni było mnóstwo totemów. Wszystkie poustawiane w koncentryczne kręgi. Między kolejnymi kręgami były przerwy.
Zewnętrzne totemy były typowo śnieżne. Im bliżej środka, tym stawały się one bardziej lodowe. Ten, który znajdował się w samym centrum, stanowił już tylko i wyłącznie mocny przeźroczysty lód.
Pomiędzy kręgami, gdzie znajdowały się totemy, znajdowała się otchłań. Aby dostać się do kolejnego kręgu, trzeba było skakać. Centralny totem znajdował się na lodowym wzgórku, co praktycznie uniemożliwiało dostanie się tam i utrzymanie. Małe lodowe wzniesienie otoczone otchłanią.
Jakimś cudem udało mi się dostać do centrum i tam utrzymać. O dziwo, był tam ktoś jeszcze. Chłopak, koło 30 lat. Kurczowo trzymał się totemu. Kiedy mnie zobaczył, jego twarz oblekł grymas wściekłości. Nie mógł uwierzyć w to co widzi. Zupełnie jakby ten centralny totem miał należeć wyłącznie do niego i nikt poza nim nie miał prawa do niego się zbliżać.
Nie pamiętam dokładnie co zaszło, ale teren wokół totemu obniżył się i stał się płaski. W dole, w otchłaniach między kręgami, płonął ogień. Nie pamiętam jego barwy. Stałam na brzegu centrum i wyrzucałam z siebie, prosto w ten ogień, wszystkie negatywne odczucia co do przeszłości i różnych sytuacji. Po chwili zobaczyłam jakbym na plecach miała ogromną stertę kamieni. Najpierw wrzucałam te rzeczy pojedynczo, aż w końcu zrzuciłam w ten ogień na raz cały ten ciężar, który na mnie spoczywał.
Wtedy między kręgami utworzyła się ścieżka. Nie trzeba było już skakać, aby się przemieszczać, ale swobodnie przejść. Lodowe kręgi pokryły się trawą, choć same totemy nadal pozostawały zmrożone. Tych ścieżek zrobiło się kilka. Odchodziły promieniście od centrum.
Chłopak, który cały czas był przy lodowym totemie był w szoku. Wyglądał jakby ściągnięto z niego opętanie. Pomogłam mu wstać. Wtedy popatrzył na mnie i mocno mnie przytulił w podzięce. Już wiedziałam, że został przeze mnie uratowany.
Spojrzałam w górę. Nad nami pojawiło się kolejne piętro z okręgami. Przy zewnętrznym kręgu z totemami były schody, które tam prowadziły. Poszliśmy jedną ze ścieżek i dalej tymi schodami.
Wszystkie kolejne kręgi na piętrze były pokryte trawą. Przestrzeń między nimi była wypełniona pewnym rodzajem mocnego szkła, dzięki czemu miało się wrażenie, że chodziło się w powietrzu.
Nowy znajomy pokazał mi całe mnóstwo totemów, które się tu znajdowały. W porównaniu do tych na dole, te tutaj były nieduże. Na oko tak max. do 2m. Chociaż większość z nich nie przekraczała 1m. Były wykonane z różnych materiałów. Z kamieni, drewna. Te mniejsze poustawiane były na stolikach. Wszystkie te wytwory miały trafić do ludzi. Nie koniecznie w fizycznej postaci.
Przy całym tym oprowadzaniu chłopak był zadowolony. Cały czas się uśmiechał. Zupełnie jakby został wyrwany z jakiegoś obłędu i powrócił do tego, co miał robić.
Na obrzeżu piętra, znajdowało się miejsce do wypoczynku. Wiklinowa kanapa wysłana poduszkami, nieduży okrągły stolik, na którym stały dwa kubki. Udaliśmy się tam. I tak siedzieliśmy oparci o siebie. On otoczył mnie ramieniem. Ja położyłam mu głowę na ramieniu. I wtedy przyszło do mnie zrozumienie. Był to jakiś mój bardzo dobry przyjaciel, albo brat z poprzedniego wcielenia. Odnaleźliśmy się po tamtej stronie. Nie widzieliśmy się bardzo dawno, a w tymi miejscu dostałam szansę, by mu pomóc.
Podziwialiśmy piękny górski pejzaż. Trudny do opisania. Być może łatwiej byłoby mi go narysować.
Wracając do świata fizycznego. Po spaleniu w ogniu otchłani, tych wszystkich ciążących mi rzeczy, było lepiej. Spokojniej. Harmonijniej. Taki śnieżny totem umieściłam w swojej przestrzeni domowej. Stało się to jakoś podświadomie, mimochodem. W każdym razie zapomniałam o tym.
Sielanka nie trwała długo. W ostatnim czasie zmagam się z różnymi stanami chorobowymi oraz paskudnym przeziębieniem. Spięcia międzyludzkie, napływające niskie wibracje od otaczających cię ludzi, bóle i ćmiący dyskomfort choroby sprawiały, że dosłownie mało szlag mnie trafiał.
Ale chwila moment. Przecież nie mogę się temu poddać totalnie. Musi być coś co mi pomoże. Skoro pracuję nad sobą i chce pomagać innym nie mogę sobie pozwolić by pluć jadem i samej dorzucać błota do tego bagna.
W tym krótkim ogarnięciu się pomogła mi pisemna wymiana zdań z przyjacielem (Boże błogosław Grześkowi :D) I jakby też mimochodem zobaczyłam ten totem kiedy umieściłam go w przestrzeni. Cały ze śniegu, na jego szczycie kula światła. Dookoła pada śnieg. Zaczęło płynąć od niego, wprost w moim kierunku, białe światłe. Wszystko to było po prostu chwilką zwaną mgnieniem oka i nie przykułam do tego większej wagi.
Jak to osoba złożona chorobą, zajęłam się oglądaniem jakiegoś serialu. Ogólne rozbicie i ból twarzy nie dawały zbytniej szansy na większą aktywność. Minął sobie odcinek i odeszła chęć do dalszego oglądania. A co ciekawsze minęło całe rozdrażnienie. Wszystko się wyciszyło i zharmonizowało. Infekcja jakby osłabła. Twarzy nie odczuwałam boleśnie. Pozostałe dolegliwości również przystopowały. I chwilka zastanowienia.
Boże! Olśnienie! Przecież to zadziałał ten totem co go sobie sama umieściłam w przestrzeni. Oczywiście nie uzdrowiło mnie to nagle, totalnie i nieodwołalnie, ale utwierdziło w przekonaniu, że jednak Bóg nagradza męstwo :)
Nie był to jednak koniec fascynującego dnia. Wieczorem miało się odbyć kolejne spotkanie ze Zbyszkiem Popko z cyklu harmonii.
Jakież było moje zdziwienie kiedy dowiedziałam się co ma nastąpić. Będziemy spalać w ogniu wszystko to co nas męczy i zadręcza. Dokładnie to samo co zrobiłam dziś rano, tylko będzie to trwało znacznie dłużej.
I trwało. Oj trwało. Zatopienie w modlitwie zakończyło się podwójnym rozbłyskiem światła pod powiekami po 2,5 godzinnej podróży.
PoI tak

